Liceum Ogólnokształcące
im. Wojska Polskiego

W NOWYM DWORZE MAZOWIECKIM

 

Szkoła, jaką pamiętamy

Postaciami wręcz symbolicznymi w historii liceum stały się wspaniałe polonistki.


Pierwsza z nich to pani Michalina Fajfer. Od wczesnej młodości związana ze szkołą emocjonalnie i zawodowo. Pracę rozpoczęła w roku szkolnym 1948/49. Uczyła j. polskiego i łaciny. Ale już wcześniej była nauczycielką w systemie tajnego nauczania i dyrektorem szkoły roku dla Pracujących w Modlinie. Praca stała się dla p. Fajfer misją, a oddanie jej świadczyło nie tylko o pracowitości,

1.1

1.2ale i prawdziwym powołaniu. Szacunek i poważanie uczniów budowała na jasno określonych zasadach. Była nauczycielem wymagającym, ale też życzliwym i przekonanym o wielkich możliwościach intelektualnych swoich wychowanków. Dzieliła się z nimi nie tylko wiedzą, ale także umiłowaniem literatury.

Prowadziła kółka dramatyczne i recytatorskie. Na szkolnej scenie prezentowała adaptacje polskiej klasyki: dwukrotnie „Balladynę” J. Słowackiego, „Warszawiankę” S. Wyspiańskiego i „Wesele” S. Wyspiańskiego, „Zemstę” A. Fredry. „Dziady” A. Mickiewicza. Pracę zawodową p. Fajfer zakończyła w roku 1990. Przez długi czas utrzymywała jednak ze szkołą żywy kontakt, śledząc zmiany w systemie edukacyjnym i postępy kolejnych pokoleń uczniów.

 

***

Drugą pamiętaną przez uczniów postacią była pani Halina Dołęgowska. Jej wieloletnia praca rówie pięknie wpisuje się w historię naszego liceum, bo swoją charyzmą, ideałami czerpanymi z etosu Bóg Honor Ojczyzna a przede wszystkim własnym przykładem współtworzyła wizerunek szkoły.

Pracowała jako nauczycielka języka polskiego w latach 1954 – 1995, przez połowę swojego życia. Zawsze wymagała od uczniów wiele. 2.1Umiała też docenić i rozwijać osobowość uzdolnionych polonistycznie. Mniej utalentowanych wspomagała życzliwością. Dla wielu z pozoru wyniosła dama stawała się nie tylko autorytetem, ale i przyjacielem.

Pani Halina niezwykle szanowała piękno polszczyzny a praca była dla niej misją i powołaniem.

Wychowała wielu laureatów konkursów recytatorskich i Olimpiady Języka Polskiego. Wystawiała spektakle teatralne, np. „Damy i huzary” A. Fredry. Była też wicedyrektorem liceum.

Zamieszczone dalej wspomnienia absolwentów najlepiej świadczą, jak bardzo obie Panie swoją pracą zapisały się w historii szkoły oraz pozostały na zawsze w pamięci swoich uczniów.

Zespół redakcyjny Informatora Jubileuszowego

 

***

 „(...) Były łzy i wzruszenia, tym bardziej, że wielu przybyłych (na zjazd – red.) zobaczyło się po 46 latach od pamiętnego czerwca 1939 r. po raz pierwszy.

Podejmując próbę napisania krótkiego wspomnienia z lat nauki w modlińskim gimnazjum, zdaję sobie sprawę, że nie odtworzy ono atmosfery tamtych odległych lat, tym bardziej iż piszący te słowa był wówczas uczniem zaledwie drugiej klasy.3.1

Dzieląc się własnymi wspomnieniami, (…) wymienię dyrektora J. Kontka, zawsze poważnego, zrównoważonego, bowiem takim Go zapamiętałem. (…)

Pamiętałem dobrze nasze kochane profesorki: Irenę Kalankiewicz, uczącą języka polskiego oraz Eugenię Kujatównę nauczającą języka francuskiego czy Barbarę Górską prowadzącą z koleżankami zajęcia – w tamtych czasach mówiło się gimnastykę, dziś określa się jako WF.

Wychowawcą naszej klasy był profesor Bryl, wykładowca łaciny. Przystojny mężczyzna. Kochany chłop. Wymagał dużo. Często przypominał nam: „disce puer latinae”. Przydała się ona dobrze. Oj, przydała.

Z innych profesorów zapamiętałem Józefa Kaszewskiego – historyka, Henryka Jabłońskiego – geografa i biologa, Somolińskiego i Bielińskiego – matematyków, Simbidę - nauczyciela języka polskiego, Zygfryda Berga – języka niemieckiego, Michałowskiego – prowadzącego gimnastykę oraz ks. mjr Ferdynanda Wawro nauczającego religii, kapelana miejscowego garnizonu Modlin. Do dziś najbardziej interesuje mnie historia i geografia(…).

Pamiętam, jak w klasie pierwszej świetna polonistka profesor Irena Kalankiewicz poleciła mi opowiedzieć o Malborku. Coś mi to nie bardzo wówczas wypadło(…). Dziś po latach stwierdzam, że dobrze utrwaliłem sobie Malbork w pamięci. Przebywałem tam od 1941 do 1944 r. włącznie. (…)Pojechałem do Malborka, aby pracować przymusowo na rzecz „wielkich” Niemiec. Propaganda niemiecka krzyczała „alles reder rollen fur der Zieg“, a my swoje z uporem maniaków „Schneller, schneller aber immer zurück“ (…).

Wszyscy nasi profesorowie starali się jak najwięcej przekazać nam wiedzy z zakresu nauczanych przedmiotów. Wpajali w nas zasady samodzielnego myślenia. 28 czerwca 1939 r. otrzymaliśmy świadectwa szkolne. Nastąpiły ostatnie pożegnania.

„Do zobaczenia we wrześniu, ale już w klasie trzeciej. Do widzenia koleżanki, cześć koledzy” – mówiliśmy. Kiedy wychodziłem z gmachu gimnazjum myślałem – czy zobaczymy się jeszcze we wrześniu? Wątpliwość ta zrodziła się we mnie stąd, że nasz nieżyjący już profesor historii, Józef Kaszewski (we wrześniu 1939 r. oficer artylerii, obrońca Modlina) mówił na lekcjach o przygotowaniach Niemiec do wojny.

Pierwszego dnia września nie rozpoczęliśmy nauki w naszym gimnazjum. Rozpoczynaliśmy nowy rozdział w życiu, a raczej walkę o przeżycie, bowiem jeszcze w czasie trwania kampanii wrześniowej poznaliśmy smak tego, co nas czeka ze strony wroga”(...).

fragmenty wspomnień Stanisława Tarwackiego, jednego z pierwszych uczniów uczestnika zjazdu absolwentów w 1984 r.

***

We wrześniu 1945 roku zostałam uczennicą I klasy gimnazjum w Modlinie „Na Górce”. Organizatorem i dyrektorem klas gimnazjalnych był p. Stanisław Bieliński. Gimnazjum przez ponad rok korzystało z pomieszczeń w budynku szkoły powszechnej, którą kierowała p. Zofia Dobrowolska. Potem nasze gimnazjum zostało przeniesione do domu moich dziadków przy ulicy Mickiewicza 13, naprzeciwko stacji kolejowej Modlin. Mówiono o nim potocznie „dom Fidanzowej”. Tam na parterze znajdowały się dwie sale lekcyjne, pokoik dyrektora i sekretariat. Dom ten nie był przeznaczony na cele szkolne, w związku z czym warunki lokalowe były trudne, przede wszystkim ciasno, a zimą zimno. Jeden piec kaflowy, opalany węglem, ogrzewał dwa pokoje. Brak było szatni. Zimą uczniowskie okrycia zewnętrzne kładło się w małym przedpokoju na stole, jedne na drugich. Często z braku miejsca w salach uczniowie siedzieli przy dużych stołach po dwóch (dwie) na jednym taborecie. Przez dwa lata w naszym gimnazjum nie było toalet i bieżącej wody. Nie mieliśmy także boiska ani sali gimnastycznej i pewnie dlatego nie było WF.4.1

Dopiero w r. szk. 1948/49 dzięki pomocy Wojska Polskiego został odremontowany duży budynek wojskowy obok Twierdzy Modlin blisko Bramy Ostrołęckiej. Każda klasa wiórkowała, pastowała i froterowała swoją salę, dekorowała ściany i okna według własnych pomysłów i możliwości.

Przeprowadzka do nowego lokalu była dla nas wielkim przeżyciem. Wreszcie normalne, widne klasy, wysokie pomieszczenia, dwuosobowe stoliki i krzesła dla uczniów, a dla nauczycieli zasłużone po latach pracy miejsce przy własnym stole, gdzie odtąd mógł leżeć dziennik klasowy. Mieliśmy wreszcie umywalki z bieżącą wodą i na miejscu WC. Była szatnia, sala gimnastyczna, dwa boiska. W tej szkole funkcjonował nawet „sklepik uczniowski” z podstawowymi materiałami piśmiennymi ( wszystko w jednej szafie z półkami).

Było już miejsce do organizowania różnych uroczystości, np. choinkowych, tanecznych i okolicznościowych akademii. Również w budynku tej szkoły w r. szk. 1950/51 odbyła się nasza studniówka, a potem pamiętny egzamin maturalny pisemny z języka polskiego i matematyki oraz ustny jednego dnia z pięciu przedmiotów: z języka polskiego, historii, matematyki, fizyki i Wiedzy o Polsce i Świecie. A potem już tylko odbiór świadectw dojrzałości, podziękowanie Nauczycielom za pracę, za wysiłek i starania włożone w nasze wykształcenie i wychowanie i... pożegnanie z wieloma na zawsze.

Pierwsze trzy lata nauki w gimnazjum (1945-48) przypadły na ciężkie powojenne czasy. Brakowało wszystkiego. Początkowo niektórzy uczniowie pisali na jednostronnie zadrukowanych poniemieckich papierach połączonych w zeszyty. Z tego okresu pamiętam tylko podręczniki do języka angielskiego i łacińskiego. Na lekcji geografii w klasie wisiała jedna mapa, a w domach tylko nieliczni uczniowie mieli szczęście posiadać mapkę. Moje koleżanki i koledzy przeważnie dojeżdżali do Modlina z miejscowości odległych o kilka lub kilkanaście kilometrów. Trasę tę pokonywali w różny sposób, jedni pociągiem, inni rowerem lub czym się dało. Większość mieszkała w Pomiechówku, Nowym Dworze, Zakroczymiu i okolicach. Nieliczni tylko mieszkali w Modlinie. Pisząc o tym po sześćdziesięciu latach dziwię się, że nikt wówczas nie narzekał, niczego od nikogo nie żądał.

                Wszyscy się cieszyli, że wreszcie skończyła się wojna, że można się uczyć. Trudno sobie teraz wyobrazić nasz autentyczny zapał do nauki. (…)

Serdeczną myślą obejmuję wszystkie koleżanki i kolegów, z którymi połączyły mnie najmilsze w życiu lata w szkole.

Od 1946 roku moją wierną przyjaciółką była i jest pani mgr Halina Bielińska- Dołęgowska, koleżanka z „ławy szkolnej. Z uwagą, dumą i radością śledziłam zawsze sukcesy pedagogiczne mojej Przyjaciółki.

Z dużą sympatią i sentymentem wspominam naszych Pedagogów. Wiem, że były duże kłopoty ze skompletowaniem zespołu nauczycieli specjalistów. Większość ich jeszcze kończyła rozpoczęte przed wojną lub na tajnych kompletach wyższe studia i dojeżdżała do Modlina z Warszawy, część mieszkała w Legionowie, Zakroczymiu i innych miejscowościach.

Uczyli bez podręczników i innych pomocy naukowych. Mieli do dyspozycji jedynie swoją wiedzę, głos i tablicę. Teraz, po latach, lepiej to rozumiemy i doceniamy. Wymienię tylko niektórych nauczycieli, głównie tych, z którymi mieliśmy więcej zajęć.

Wieloletnim dyrektorem naszej szkoły był pan Stanisław Bieliński – nauczyciel matematyki. Przed wojną studiował na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie. Był dobrym wykładowcą, spokojnym, opanowanym, dość wymagającym. Do młodzieży odnosił się życzliwie i przyjaźnie.

 Moją pierwszą wychowawczynią była pani Zofia Dobrowolska – kierowniczka szkoły powszechnej „Na Górce”, gdzie przez ponad rok mieściło się nasze gimnazjum.4.2

Pani Zofia uczyła przyrody i przez dwa lata opiekowała się naszą klasą. Była osobą lubianą, dobroduszną, troskliwą i wyrozumiałą, do której zawsze można było się zwrócić po radę i pomoc.

Drugą wychowawczynią, która prowadziła naszą klasę aż do matury była pani Maria Paszke, nauczycielka języka łacińskiego i historii. Posiadała talent pedagogiczny, dużą wiedzę i dar zjednywania sobie uczniów. Miała odwagę obok wiadomości programowych przekazywać historię prawdziwą, której nie można było znaleźć w ówczesnych podręcznikach szkolnych. Uczyła odróżniać prawdę od fałszu. Były to dwie różne historie – jedna dla nas na całe życie, druga potrzebna do zdania egzaminów. Kochaliśmy Ją i podziwialiśmy. Pani Maria zmarła w Warszawie w 2004 roku. Doskonale pamiętam naszych polonistów. Wspaniałą nauczycielką języka polskiego była pani Maria Hudymowa. Potrafiła od pierwszej lekcji zainteresować tym przedmiotem. Kiedyś czytałam o Niej bardzo pochlebny artykuł w prasie. Następnym polonistą był pan Bolesław Sołtys. Z perspektywy lat wydaje mi się, że lepiej by się czuł w środowisku akademickim, bo myśmy wtedy jeszcze nie dorośli do poziomu Jego wykładów i wymagań. W najstarszych klasach języka polskiego uczyła nas pani Michalina Fajfer, nauczycielka bardzo staranna i dokładna, życzliwy, dobry i szlachetny Człowiek. Bardzo lubiłam język angielski i pilnie się go uczyłam. Przez kilka lat nauczycielem tego przedmiotu był pan Jan Dobrowolski. Religii początkowo uczył nas kapelan, a potem ojcowie kapucyni z Zakroczymia. Prawie wszyscy nasi nauczyciele cieszyli się autorytetem, byli dla nas wzorem.

Korzystając z okazji jeszcze raz kieruję do naszych Pedagogów wyrazy wielkiej wdzięczności i podziękowania za to, że nie szczędzili swych sił i czasu, by nas wychować na uczciwych ludzi i przygotować do samodzielnego życia. Sądzę, że nie zawiedliśmy Ich nadziei.

Czas szybko ucieka i tylko na zdjęciach można go na krótko zatrzymać, dlatego w moich wspomnieniach zamieściłam kilka dawnych fotografii – świadków minionych lat.”

Anna Fidanze–Sosin absolwentka z 1951 r.

 

***

„Był rok 1937. Ukończyłam 7-mio klasową szkołę podstawową w Zakroczymiu. Miałam warunki, by podjąć naukę w szkole średniej, która wówczas była płatna 45 zł. miesięcznie. To było dość dużo. Najbliższą tego rodzaju placówką było Prywatne Gimnazjum Koedukacyjne im. Koła Rodziny Wojskowej w Modlinie.

5.1Szkoła mieściła się tuż za Bramą Ostrołęcką w budynku dawnej intendentury wojskowej, wówczas przystosowanej do potrzeb szkoły. Na zewnątrz urządzono boisko szkolne, gdzie odbywały się lekcje wychowania fizycznego i niewielki ogród, w którym spacerowaliśmy w czasie przerw. Egzaminy odbyły się w czerwcu z jęz. polskiego i matematyki, które zdałam pomyślnie.

We wrześniu rozpoczęła się nauka. Klasy liczyły ponad 30-tu uczniów. Chętnych kontynuować naukę było coraz więcej. Młodzież uczęszczała nie tylko z Modlina (były to dzieci wojskowych, gdyż ich rodzice zorganizowali tę szkołę), ale i z okolicznych miejscowości, jak z  Nowego Dworu, Legionowa, Pomiechówka, Nasielska, Zakroczymia i pobliskich wiosek, a nawet z Kroczewa. Część młodzieży dojeżdżała pociągiem, a inni rowerami (autobusów nie było). Była to jedyna szkoła tego typu na tym terenie. W Legionowie była Szkoła Handlowa. W Nasielsku dopiero po wojnie powstało liceum.

W 1938r. po raz pierwszy wyszli pierwsi absolwenci z tej placówki. Okres czteroletniej nauki kończył się tzw. „małą maturą”. W 1939r. drugi rocznik zdawał „małą maturę”. Planowano, że w roku 1939/40 powstanie 2-letnie liceum, które kończyło się „dużą maturą”.

Licea były wtedy ukierunkowane, jak np. humanistyczne, matematyczno-przyrodnicze, klasyczne i inne. Niestety, wojna pokrzyżowała plany. Byliśmy wszyscy umundurowani. Chłopcy granatowegarnitury z niebieskimi wypustkami i metalowymi guzikami, dziewczęta granatowe, układane spódniczki i bluzy, też z niebieskimi wypustkami. Gdy było chłodno mieliśmy wszyscy granatowe palta również z niebieskimi wypustkami i błyszczącymi, metalowymi guzikami. Na rękawach mundurków i palt obowiązkowo tarcze z numerem szkoły (173) na niebieskim polu. Na głowach dziewczęta miały granatowe berety, chłopcy czapki. Na beretach i czapkach znaczki w kształcie otwartej książki i na niej kaganek oświaty. Pięknie to wyglądało, gdy szliśmy zwartym szykiem.

Wstępując do klasy pierwszej, musiałam się zadeklarować, jakiego języka obcego chcę się uczyć. Były dwa do wyboru: j. niemiecki i j. francuski. Miałam również wybrać rysunek czy śpiew. Wybrałam j. francuski i śpiew. Od połowy kl. I obowiązkowo wszyscy mieliśmy łacinę. W drugiej klasie zorganizowano dodatkowo dla chętnych j. niemiecki dla tych, którzy uczyli się j. francuskiego i j. francuski dla tych, którzy uczyli się j. niemieckiego. Oczywiście skorzystałam z tego i uczęszczałam na j. niemiecki. Wychowawcą moim w kl. I był kapelan wojskowy ks. Wawro (pochodził z Wadowic), uczył nas religii.

W czasie uroczystości państwowych, jak 11-Listopada, czy 3-Maja byliśmy całą szkołą na Mszy polowej, która odprawiona była na placu defilad w Modlinie, dla wojska. Pamiętam piękne, krótkie pełne patriotyzmu kazania ks. Wawro.  Śpiewu uczył nas organista z kościoła wojskowego z Modlina. Pozostali profesorowie przeważnie dojeżdżali z Warszawy. Jedynie j. polskiego uczyła nas prof. Kalinkiewicz, żona oficera W.P., późniejszego „cichociemnego”, który zginął na Wileńszczyźnie. W kl. II wychowawcą moim był prof. Bryl uczący w szkole łaciny.

5.2Panie z Koła Rodziny Wojskowej (a były to żony oficerów i podoficerów) współpracowały ze szkołą. Organizowały dla nas codziennie ciepły posiłek na drugie śniadanie. Było to przeważnie kakao, czasem mleko lub herbata. Kanapki mieliśmy swoje. Organizowały też zabawy z orkiestrą. Wyjeżdżaliśmy klasami na wycieczki. Pierwsze klasy wyjeżdżały do Gdyni nad morze. Drugie klasy do Krakowa, Ojcowa i Wieliczki. Trzecie klasy do Wilna, a czwarte do Lwowa. Ja zdążyłam zaliczyć tylko dwie klasy i nie zwiedziłam już ani Wilna ani Lwowa, czego bardzo żałuję. Historii uczył nas prof. Józef Kaszewski, oficer rezerwy WP powołany został w 1939r. do wojska i walczył w obronie Modlina. Po wojnie nasze Koło Absolwentów postarało się o nazwanie jego nazwiskiem ulicy, która biegnie koło dawnego budynku szkoły (koło tzw. chłodni). Dyrektorem szkoły od 1935r. do 1939r. był pan Konte

5.3

k. Przed nim był 1 rok ktoś inny. Nie pamiętam jego nazwiska. Niemieckiego uczył prof. Berg, który po kapitulacji stał się Niemcem, mieszkał w Nowym Dworze. Słyszałam, że prof. Bryl od łaciny walczył z obrońcami Warszawy.

Dużo kolegów i koleżanek wstąpiło w szeregi Armii Krajowej, walczyli w Powstaniu Warszawskim, wielu zginęło. Zginął Wojtek Omyło, kolega z mojej klasy, syn sierżanta z Modlina, harcerz, którego imię przyjęła drużyna harcerska z Modlina-Twierdzy.

W 1984r. na 50-lecie szkoły zorganizowany został po raz pierwszy zjazd absolwentów i uczniów tej szkoły. Odtąd kilkakrotnie się spotykaliśmy. Przyjeżdżała do nas prof. wychowania fizycznego p. Barbara Masztak i raz przyjechała z Wrocławia prof. Kalinkiewicz (polonistka). Jeden z kolegów odczytał wtedy wiersz napisany przez jego ciotecznego brata (też ucznia naszej szkoły, który zginął) o prof. Kalinkiewicz. Wiersz był tak wzruszający, że niejednej z nas zakręciła się łza w oku.

Szczęśliwe były szkolne lata, choć droga do szkoły nie była łatwa, jak dziś. Dojeżdżałam rowerem z Zakroczymia w deszcz i w śnieg, w wiatr i mróz. Miałam kolegę, który dojeżdżał z Wojen, 3 km do Kroczewa, 6 km z Kroczewa do Zakroczymia i jeszcze 4 czy 5 do Modlina, przez całą Twierdzę aż za Bramę Ostrołęcką do szkoły. Blisko 15 km w jedną stronę. Ale nikt nie narzekał, bo nauka była najważniejsza.”

Benigna Kołodziejska matura w 1948 r.,
wieloletnia nauczycielka matematyki i była wicedyrektor

 

***

„W tej szkole przepracowałem 50 lat. W roku 1955 zostałem nauczycielem języka angielskiego, po koledze Fabjanie (sierżant w Armii Andersa; dojeżdżał do Modlina z Legionowa). Uczyłem też języka niemieckiego. Olbrzymia ilość godzin!

6.1Do najmilszych wspomnień z okresu mojej pracy zaliczam przede wszystkim wyjazd z grupą młodzieży polskiej do Szwecji na obóz w Frostavallen. Takie wyjazdy były organizowane przez międzynarodową organizację Childrens International Summer Villages. Ich celem było budowanie przyjaźni między ludźmi. Na obozy przyjeżdżały dzieci z całego świata – po czworo w wieku lat 11. Odwiedził nas nawet król Szwecji. Przy pożegnaniu były zawsze łzy i prośby o przedłużenie pobytu. Po powrocie otrzymywałem biuletyn CISV ze wspomnieniami z obozu i czytaliśmy go na lekcjach języka angielskiego. Podtrzymywałem też przyjaźnie korespondencyjnie.

Mile wspominam też sześciotygodniowy pobyt w Anglii w roku 1967 (w tym 4 tygodnie na kursie jęz. angielskiego na Uniwersytecie w Soutkhompston). Zetknąłem się z nauczycielami z 26 krajów i to było coś wielkiego w moim życiu zawodowym.

Najwspanialsze moje wspomnienie to pobyt w USA – rok 1977 (styczeń-lipiec) w ramach wymiany nauczycieli. Ja doskonaliłem swój angielski w Joplin Parkwool High School i zwiedzałem Amerykę, a tu w liceum w moich klasach uczył angielskiego Robert Lyle. Stamtąd przywiozłem ponad 1000 zdjęć z adresami i moi uczniowie pisali listy do młodzieży amerykańskiej. Utrzymujemy kontakty do dzisiaj.

Wspaniałe są wspomnienia moje i uczniów z obozów harcerskich w NRD (w sumie 11 miesięcy). W mundurze harcerskim byłem tłumaczem Chorągwi Warszawskiej – Grupy Nowodworskiej. Obozy były w Lenz, Berlinie, Biberstein, Thum, Rottenstein. Nasi uczniowie porządkowali parki i zieleńce. Spotykaliśmy się nie tylko z młodzieżą niemiecką, ale także rosyjską, czeską a nawet Mozambiku.

Tak więc pracując w tej szkole tyle lat, przeżyłem i zobaczyłem wiele.

Dziś nawiązujemy kontakty ze szkołami w innych krajach. Ale nasze liceum ma i w tej dziedzinie bogatą tradycję, chociaż w przeszłości w nieco innej formie realizowano współpracę międzynarodową szkół”.

Bolesław Sierociuk, wieloletni nauczyciel języka angielskiego

 

***

Nasze Liceum Nr 20 w Modlinie Twierdzy mieściło się w budynku dawnych cesarskich koszar. Taki stary budynek z czerwonej cegły, owiany historią, tajemniczo oddziaływał na moją wyobraźnię. (…) Lubiłam na niego patrzeć z mostu, łączącego Nowy Dwór z Modlinem. Ale nasze liceum, to przecież nie tylko budynek, chociaż po latach widzę jego usytuowanie niczym w jakiejś nadzwyczajnej baśniowej aurze. Ten malarski pejzaż dawał mi poczucie bezpieczeństwa i na trwałe wyrył się w mej pamięci jak ulubiony obraz w galerii. Liceum w Modlinie, z tamtych dawnych sześćdziesiątych lat (1960 - 1964), to przede wszystkim jednak nauczyciele, uczniowie, 7.1Pan woźny Kujawa, głód wiedzy, rosnące postrzeganie świata, pierwsze przyjaźnie i miłości. Odkrywanie siebie i uczenie się innych. I wprawdzie były to lata komunizmu (wtedy mówiło się socjalizmu), wydaje mi się, że jakoś tego nie odczuwałam. Najważniejsze było dla mnie zgłębianie wiedzy, a przede wszystkim literatury. Dlatego duży wpływ na moją przyszłość miały dwie polonistki. Pani Profesor Michalina Fajfer i Pani Profesor Halina Dołęgowska. Chodziłam do klasy żeńskiej, gdzie w pierwszym roku języka polskiego uczyła Profesor Fajfer, w pozostałych klasach aż do matury Profesor Dołęgowska. Pani Profesor Michalina Fajfer była osobą niezwykłą, poświęcającą się całkowicie uczniom i ich nauczaniu. Prezentowała ogromną wiedzę i kulturę osobistą. Wprowadzała nas w świat poezji, z pamięci recytowała długimi passusami ulubionego przez siebie Juliusza Słowackiego, no i Wyspiańskiego. Spotykała się z nami poza lekcjami na kole literackim i próbach „Wesela czy „Zemsty”. Uczyła nas dyskutowania i prowadzenia przyjęć, zebrań, wieczernic. (…) Każde z tych spotkań inspirowało do twórczego myślenia, zachęcało do wprowadzania teorii w czyn wtedy i w ogóle w przyszłym życiu, aby nie było banalnie, płasko i pusto. (…) Zatem dzięki tej głębi wnętrza Pani Profesor wiedzieliśmy, że najpierw trzeba „być”… Podczas wycieczki do Krakowa (po wystawieniu przez nas „Wesela”) Pani Profesor ukazała nam z autopsji atmosferę „Młodej Polski”, planty, po których spacerowali jej wielcy, kościoły z witrażami Wyspiańskiego, malarstwo Mehoffera, Jamę Michalikową, Bronowice z karczmą Żyda Jankiela, dworek Rydla, gdzie odbywało się prawdziwe wesele, a w którym żyła wtedy jeszcze Isia z „Wesela”. Są to niezapomniane wspomnienia…

Pani Profesor Halina Dołęgowska uczyła naszą klasę języka polskiego od drugiej klasy. Wspominam Panią Profesor z wielką sympatią, jako osobę wrażliwą, kochającą literaturę, oczytaną, uprzejmą. Była zwykle uśmiechnięta, uczesana w kok, okalający tylną część głowy. Mile stukała szpilkami po długim, wąskim i ciemnym korytarzu, idąc z klasy, w której skończyła lekcję, do pokoju nauczycielskiego. Czasem zatrzymywała się, aby z kimś porozmawiać, ot, tak sobie. Miała również swoich ulubieńców, co jak po latach stwierdzam, było miłe i takie ludzkie po prostu.(…)

Pani Profesor barwnie i ciekawie potrafiła oddawać klimat tego, co działo się w renesansie, oświeceniu, baroku, literaturze współczesnej, opowiadać o poszczególnych literatach i ich twórczości. Czułam, że tym żyła. Imponowała mi wówczas znajomością różnych szczegółów z osobistego życia pisarzy i poetów, nie mówiąc o kierunkach i formacjach zasadniczych w ich literackiej działalności. Lubiłam pisać wypracowania, które Pani Profesor z każdej omawianej lektury zadawała, a potem chętnie i uważnie sprawdzała, taktownie komentując. Do dziś pamiętam słynne wypracowania o miłości Boryny do ziemi, o przemianie Kmicica, o kochankach z Marony i tyle, tyle innych, które tworzyły i rozwijały zapewne każdego mojego rówieśnika, jeśli tego pragnął. Do dziś patrzę na świat obrazami literackimi. Tak już mam, trochę z natury, a trochę dzięki tej modlińskiej, malowniczej szkole i jej nauczycielom.

(…)Moja ciocia Oleńka, tuż po II wojnie również chodziła do tegoż modlińskiego liceum. Jak miło było mi zobaczyć ciocię wśród zespołu uczniów-aktorów, wystawiających „Damy i huzary” na wystawce fotografii, pokazanej z okazji sześćdziesięciolecia naszego modlińskiego liceum,

 obchodzonego już w Nowym Dworze Mazowieckim. Myślę, w tym właśnie momencie, jak ważna jest pewna ciągłość i płynność wydarzeń, związanych z miejscem i okolicą urodzenia, uczęszczania do szkoły, krajobrazem, wpływem literatury na nasze życie, no i oczywiście relacjami i spotkaniem z ludźmi. Wracam w tym miejscu do Pani Profesor Dołęgowskiej, aby ocalić od zapomnienia spotkanie w jej domu wtedy, kiedy stałam się studentką polonistyki UW. Był maj, kwitły bzy, które Pani profesor bardzo lubiła. Lubiła też szczególnie wiersz Juliana Tuwima „Rwanie bzu”. Narwałam bzu i zaniosłam Pani Profesor. Oczywiście wzruszyła się, długo rozmawiałyśmy o moich studiach, wykładowcach, ćwiczeniach. Po pewnym czasie, co uważam za niezwykłe, Pani Profesor razem z Panią Profesor Ireną Wojańczyk były na moim ślubie, w Kościele św. Anny w Warszawie. Będąc w kwietniu na pogrzebie Pani Profesor Haliny Dołęgowskiej, miałam w zanadrzu wydrukowany wiersz „Rwanie bzu”. Chciałam go nawet przeczytać, ale wydawało mi się, że nie wypada… Przeczytałam go tuż po opuszczeniu cmentarza w przyjacielskim domu Marka Brodowskiego, również absolwenta naszej szkoły, w obecności innych jej absolwentów: mojego męża Janusza, przyjaciół - Reni i Zdzisia Bylińskich.

To był taki skromny akt dowodu wdzięczności dla Pani Profesor, już świętej pamięci. Modlińska szkoła dała mi wszystko, co najlepsze, włącznie z organizacją codzienności, dyscypliną (ach te ciemne fartuchy z tarczą nr 20 na rękawie, krochmalonym białym kołnierzykiem!), szukaniem dobra w innych, pędem do zdobywania wiedzy, pochylaniem się nad potrzebującym człowiekiem, umiłowaniem sportu, literatury, nawet nauczeniem się szycia, którego do tej pory nie znoszę, ale trochę umiem! To był czas najwspanialszy w moim życiu, czas najbardziej dynamicznego rozwoju uczuć, myślenia, osiągania dojrzałości. Miałam szczęście. Nauczyciele byli zjawiskowi, ubolewam, że nie mogę tu o wszystkim i wszystkich napisać. Taka historyczka na przykład, z bogatym doświadczeniem dziejowym. Myślę tu o Pani Profesor Ostaniewicz, która wspaniale uczyła historii. Pani Profesor, znała również język francuski.

Widząc zapał jednego z uczniów, zostawała z nim po lekcjach i uczyła go bezinteresownie tegoż języka. Józek zaś postanowił, że w ramach konwersacji będzie uczył swoją trzyletnią siostrę francuskiego. Siostra, tak zaczęła łapać słówka i zwroty, że rodzice po pójściu Józka do szkoły nie mogli się z córeczką porozumieć…  Pani Profesor już nie ma, Józka też, ale pozostały po nich żywe wspomnienia, fotografie, a nawet publikacje…

Pan Profesor Stanisław Sawicki, matematyk. Urzekał osobistą kulturą. (…) Wielu przedmiotów m.in. rosyjskiego, matematyki, prac technicznych uczyła Pani Profesor Irena Wojańczyk. To dzięki niej uszyłam po raz pierwszy i ostatni koszulę nocną. (…) Mistrzostwem świata w modlińskim liceum były lekcje wychowania fizycznego, prowadzone przez Panią Elżbietę Schodowską. (…) Inteligentna Pani Profesor była zawsze uśmiechnięta, otwarta na uczniów, ciepła, z właściwie rozumianym dystansem. Nie chciałabym pominąć Pani Profesor Lucyny Kamińskiej, dobrej, cichej, łagodnej chemiczki i biologiczki, chociaż przedmioty te zupełnie mnie nie interesowały. Była moją wychowawczynią i kilkakrotnie rozmawiałam z Panią Profesor tak zwyczajnie, o życiu. Z sympatią wspominam również Pana Profesora Sierociuka, który uczył angielskiego, Pana Profesora Tadeusza Nowaka, który uczył geografii i wiedzy o społeczeństwie, Profesora Glazera, który uczył nas strzelać wśród traw i fiołków twierdzy, Profesora Cywińskiego, który potrafił nauczyć fizyki nawet największych tumanów. No i oczywiście Pana Woźnego Kujawę, oddanego szkole skromnego człowieka, który w każdej klasie rozpalał zimą piece.

Raz jeden zdarzyły się wagary całej klasy z powodu zadymionej klasy, bo coś tam zaszwankowało w piecu. Ach te stare, poczciwe, ale i szwankujące piece! Jedna z dziewcząt rzuciła wówczas hasło wagary, no i nie mogłam się wycofać.

Dyrekcja zapewniała komfort bycia uczniem pod każdym względem. Do szkoły cyklicznie przyjeżdżali filharmonicy warszawscy z muzykiem z najwyższej półki, samym Andrzejem Trzaskowskim (kompozytor, pianista, dyrygent, publicysta i krytyk muzyczny, pionier jazzu w Polsce). Odbywały się różnorodne akademie, których twórcami byli deklamujący lub śpiewający uczniowie, inicjowano potańcówki, na których poznawaliśmy się wzajemnie, istniało koło baletowo taneczne, pod auspicjami baletmistrza z Warszawy, no i ten teatr, o którym już wspominałam wyżej i koło literackie… Wydawać by się mogło, że prowincjonalna szkoła tchnie prowincją. Nic podobnego! Ta szkoła była kuźnią rozwoju kultury w szerokim tego słowa znaczeniu, no i wychodzących z niej różnorakich talentów.

Na koniec wspomnę jeszcze o przyjaźni licealnej. Siedziałam w jednej ławce z Renią Łuszczewską-Bylińską.

Tak się złożyło, że Renia po ukończeniu fizyki na Uniwersytecie w Toruniu zaczęła pracę w naszym modlińskim liceum i wyszła za mąż za jednego z najlepszych kolegów mego męża. Obaj zresztą są absolwentami modlińskiego liceum. Czy to nie piękne? Nasza przyjaźń przetrwała - pisząc to sobie uświadamiam - aż 55 lat!

Już nie ma tej szkoły w tamtym baśniowym pejzażu, tak jak nie ma tej młodej dziewczyny, która starała się zapamiętać koloryt zmieniających się pór roku wokół ceglanego budynku. Liceum przeniesiono do nowego budynku w Nowym Dworze Mazowieckim. Młoda dziewczyna jest obecnie starszą panią, wciąż jednak o młodym sercu…

Życzę obecnej Dyrekcji i nauczycielom twórczego zapału, jaki mieli ich zacni poprzednicy, siły i odwagi do pokonywania wszelkich trudności, a w szczególności wychowawczych, życzę również wspaniałych uczniów, spragnionych zgłębiania wiedzy, życzliwych i wdzięcznych za jej przekazywanie.

Absolwentka z 1964 Bożena Rytel (z domu Chromiej)

 

***

Przed laty nawet nie pomyślałam, jak ważne miejsce w moim życiu zajmować będzie ta szkoła.

W roku 1964 zostałam uczennicą VIII klasy Liceum w Modlinie (ostatni rocznik kończący 7 letnią szkołę podstawową). I zaczęły się piękne dni, które do dziś ciepło wspominam. Lubiłam swoją szkołę!

Moje pokolenie miało szerokie zainteresowania i chęć poznawania świata. A wtedy nie było ani różnorodnych kanałów telewizyjnych, ani komputerów. O Internecie nikt nie słyszał a rynek wydawniczy mocno odbiegał formą i treścią publikacji od dzisiejszego. I stąd rola szkoły w zdobywaniu wiedzy była większa niż obecnie. Uczyłam się w klasie koedukacyjnej, co wyzwalało jakieś poczucie uprzywilejowania wobec „babskich” klas. Koleżanki i koledzy pochodzili z różnych miejscowości i był to dobry pretekst do bardzo rozwiniętego życia towarzyskiego (był przecież w szkole kurs tańca i umiejętności należało utrwalać podczas „tych prywatek niezapomnianych” – jak śpiewa W. Gąsowski). Drogę do szkoły w Modlinie często przemierzało się wspólnie pieszo, co dodatkowo nas integrowało. Jednak najbardziej utkwiła mi w pamięci atmosfera starego budynku o grubaśnych murach, z czerwonej cegły; malutka pracownia fizyki ze skrzypiącą drewnianą podłogą, długi korytarz, a w nim widok grzecznie spacerujących dwójkami uczniów (oczywiście w niemal jednakowych strojach) i pokój nauczycielski – wówczas sfera sacrum dla nas. Wiosną pod oknami kwitły kasztany i akacje a za bramą Twierdzy Modlin fiołki. Zimą pracownicy chłodni podrzucali nam przez okna pomarańcze (wówczas rarytas na rynku, a tuż przy ścianie budynku była bocznica kolejowa). Nigdy też nie zapomnę o żelaznych piecykach, tzw. kozach, które zimą ogrzewały dwie małe salki dla klas maturalnych. Wystarczyło mocniej puknąć (niechcący!) w rurę, aby skutecznie zakłócić przebieg zajęć! (wiadomo! czad!). To była jedna z rozrywek niesfornych uczniów.

Matura w 1969 r. to kolejne znaczące wydarzenie w moim życiorysie. To był ostatni rocznik, który zdawał egzamin dojrzałości w starym budynku, w pamiętnej sali z filarami i sceną. A po egzaminie rytuał zrzucania z mostu do rzeki notatek i ściąg.

Kończąc studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim (też w przełomowym okresie po 1968 roku), nawet nie przypuszczałam, że wrócę do swojej szkoły, a moimi kolegami z pracy będą dawni Mistrzowie.

8.1
Sentymentalne wspomnienia, budzą nauczyciele z fotografii (rok szkolny 1958/59). Od lewej:

Pani Irena Wojańczyk znana jako Dziunia uczyła matematyki, zajęć technicznych, j. rosyjskiego, astronomii. Surowa, dystyngowana dama w kapelusiku. Opera, muzyka klasyczna, teatr, książki – to był jej świat.

Pan Eugeniusz Kłębowski – rusycysta z wiecznie groźną miną, zasadniczy i wymagający nasz kochany Wania, któremu zdarzało się na lekcjach mruczeć z niezadowolenia, a nawet zasypiać.

Pan Bronisław Glazer – w ramach przysposobienia obronnego uczył nas strzelania z KBKS-u.. Do historii przeszła komenda „wystrzał”, która czasem brzmiała (dla nas oczywiście) jak „wyszczał”. Biedne mury twierdzy, doświadczyły tyle podczas wojny,  a i od naszych niecelnych strzałów im się sporo dostało.

Pan Bolesław Sierociuk –Bolo. Nauczyciel j. angielskiego i j.niemieckiego. Wypracował przewidywalny rytuał lekcji. Miał poczucie humoru i dystans do uczniowskich wybryków.

Pan Stanisław Bieliński – matematyk i dyrektor liceum. Zasadniczy i wymagający. Raczej nie tolerował dziewcząt ubranych w spodnie, stąd nasze przebieranki w szatni (zwłaszcza zimą).

Pani Lucyna Kamińska – uczyła chemii, biologii, higieny i była bardzo tolerancyjna wobec uczniów. Dla dawnych modliniaków a później dla nauczycieli w Nowym Dworze Mazowieckim stała się kumplem i najlepszym przyjacielem.

Pani Halina Dołęgowska– kochana Halinka, polonistka z pasją i przeogromnym zaangażowaniem. Odeszła jako ostatnia z legend Modlina.

Pan Tadeusz Nowak – popularny Tadzio, późniejszy dyrektor liceum w Nowym Dworze Mazowieckim. Uczył przede wszystkim geografii, ale też astronomii i rysunku technicznego. O uczniach coś błędnie wskazujących na mapie mawiał, że „mają oko z guzika”. Wyrozumiały dla naszych słabości, sam miał słabość do słodyczy, więc na lekcjach często wspólnie pojadaliśmy czekoladowe cukierki z okazji fikcyjnych uroczystości urodzinowych, co załatwiało sprawę odpytywania.

Pani Michalina Fajfer – uczyła j. polskiego i łaciny. Przestrzegała zasad dobrego wychowania i wymagała właściwego słownictwa. Jej uczennice długo nie mogły zapomnieć, że lepiej powiedzieć o bohaterze literackim, „darzył ją głębokim uczuciem”, niż że ją po prostu kochał.

Pan Ryszard Cywiński – słynny Cywo, który uczył fizyki, ale zapamiętany został jako zwolennik dyscypliny na lekcjach i przerwach oraz wymagający i surowy nauczyciel. Okazywał niezadowolenie stanem wiedzy jakiejś uczennicy stwierdzeniem „głupia baba panie tego…”.

Nie ma na tym zdjęciu jeszcze jednej ważnej dla dziejów szkoły w Modlinie postaci. To pani Jadwiga Ostaniewicz z racji niewielkiego wzrostu znana jako Kropcia. Uczyła historii i to tej prawdziwej, za co wcześniej skończyła swoją karierę. Kochana przez uczniów za ciepło, serdeczność i bliskość. Mieszkała w budynku szkoły ze swoim pieskiem zwanym Kropeczką.

Ich wszystkich już nie ma. Ale pamięć o Nich wciąż żyje.

Kiedy patrzę na to zdjęcie, to myślę, że przedstawia grono, które miało znaczący wpływ na moją własną drogę życiową i dzisiejszą osobowość.

Na maturze zdawałam historię i fizykę (ustne) oraz matematykę (pisemnie). Język polski nie sprawiał mi nigdy problemów, więc za stanowczą namową Halinki Dołęgowskiej zostałam polonistką. I nagle dziś odkryłam, że w tym zawodzie przepracowałam 40 lat, z czego 36 w swojej szkole.

Od kiedy pamiętam, słowo liceum łączyło mi się ze słowem moje. Dziś jestem już na emeryturze, ale kolejny jubileusz budzi ciepłe wspomnienia. I nie o lata pracy mi chodzi ani kolejne reformy programowe. Zawsze myślę o ludziach, których poznałam i którzy byli mi bliscy. Kolejni dyrektorzy, nauczyciele, woźni i pracownicy techniczni. Wielokrotnie, ostatni raz żegnałam TYCH, którzy przechodzili do historii liceum. Także nawiązane przez lata przyjaźnie przetrwały do dziś.

Wielu obecnych nauczycieli to moi dawni uczniowie, dziś koleżanki i koledzy, więc w pewnym sensie czuję się trochę jak łącznik między pokoleniami. Doskonale pamiętam czasy liceum w Modlinie, kiedy byłam sama beztroską uczennicą i późniejsze, już w liceum nowodworskim, kiedy stałam się poważną panią profesor. Może nie aż tak poważną, bo wśród wielu klas, których byłam wychowawczynią miałam i takie, które same zadbały o to, by nie dało się o nich zapomnieć.

 Na przykład matura w 1992 roku, klasy o profilu matematyczno- fizycznym zakończona takim sukcesem, że w szkole zabrakło Złotych Tarcz z Laurem dla najlepszych absolwentów. I związana z tym, zabawna sytuacja, kiedy po ogłoszeniu wyników uczeń krzyczy do kolegów: „Chłopaki! Dostałem piątkę! Stawiam wszystkim piwo!”. Na co stojąca z boku ja: „A mnie też?”, „A pani, to całą skrzynkę!” -rzuca w odpowiedzi rozentuzjazmowany wychowanek. I co! Dostałam! Już po egzaminach, na piknikowym „balu” maturalnym mojej klasy. Dawni uczniowie mieli nie tylko fantazję, ale ogromne poczucie humoru.

Zmieniała się też sama szkoła. Pamiętam pierwsze wypadające okna i „ruchome podłogi” z płytek PCV, walkę dyrekcji o komputery z dostępem do internetu. Dziś techniczne nowinki to dla uczniów oczywistość.8.2

A studniówki? Też odeszliśmy od tradycji maskowania sal lekcyjnych pożyczonymi od wojska siatkami i przeobrażania ich w bajkowe krainy. Z różnych powodów żyli tymi przygotowaniami i uczniowie, i nauczyciele. Ci pierwsi, bo bałagan sprzyjał zarywaniu zajęć i ujawnianiu talentów plastycznych. Ci drudzy, bo program trzeba było jednak realizować więc ciążyło nieco poczucie obowiązku. Sama uczyłam w grocie rozbójników czy na dnie oceanu. Dziś studniówka to po prostu kolejny bal, na którym wypada błysnąć kreacją.

Sama matura też się zmieniła. Dla polonisty była to ewolucja od pisemnego galopu przez epoki i wypracowań na co najmniej kilkanaście stron do pracy z króciutkim tekstem i rozprawki na minimum 250 słów (ze spójnikami). Ustny z polskiego też się zmieniał. Od losowania pytań z całości materiału do słynnych już prezentacji. Dziś wracamy do formy wymagającej nie tylko wiedzy, ale też sprawności w posługiwaniu się poprawną polszczyzną.

W roku kolejnego jubileuszu liceum ostatecznie się z moją szkołą rozstałam. A że zawsze starałam się inspirować uczniów do zabawy literaturą, to i mnie na koniec kariery zawodowej przyszedł do głowy tekścik, którym pożegnałam się ze współpracownikami. Przytoczę fragment końcowy:

„Dzisiaj, rozstając się z „moją szkołą”

Żegnam was ciepło i czule.

Dziękuję za dobro, wsparcie i uśmiech

Dowody sympatii…i w ogóle…

Duch polonisty dał znać o sobie!

Ten oto tekścik niechcący powstał „ku osobistej tradycji”

A może po to, żeby pamięć przetrwała

O wierszokletce Alicji?”

Tradycje każdej szkoły tworzą jej nauczyciele i uczniowie. Zawsze będę się czuła częścią tej tradycji.

Alicja Jabłczyńska – Woźniak absolwentka z 1969
i nauczycielka języka polskiego w latach 1980-2014

 

***

Kolejny jubileusz naszej szkoły to wydarzenie istotne dla samej placówki, a także dla regionalnej społeczności.

Cenię sobie fakt, że przez dwadzieścia lat kierowałam szkołą. Był to interesujący, ciekawy okres życia zawodowego, który wpisał się w moją biografię. Miałam szczęście, że razem z dużą grupą ludzi tworzyłam historię Liceum. Miłe i cenne są wspomnienia o uczniach i ich rodzicach z lat 1984-2005. W tym czasie szkołę ukończyło 2879 absolwentów.

Z satysfakcją i sympatią wspominam współpracowników, którzy z pasją i zaangażowaniem poświęcali się swojej pracy. Cenne jest to, że w gronie pedagogicznym, zróżnicowanym wiekowo, wiedza i doświadczenie starszych razem z zapałem i pasją młodszych tworzyły klimat dla osiągnięcia bardzo dobrego poziomu edukacyjnego.

Z sentymentem wspominam kolegę Tadeusza Nowaka, który był początkowo nauczycielem geografii, a następnie dyrektorem szkoły. Dbał o szkołę, poświęcał jej wiele czasu, nawiązywał współpracę z lokalną społecznością. Doznałam od niego wiele życzliwości i serdeczności.

9.2Piękną postacią była pani Michalina Fajfer- nauczycielka języka polskiego i łacińskiego. Dla współpracowników i absolwentów pozostała jako pedagog i koleżanka o pięknym umyśle, wrażliwym sercu, która z pasją i zaangażowaniem wykonywała swój zawód.

Absolwentką szkoły, a później nauczycielką matematyki i zastępcą dyrektora była pani Benigna Kołodziejska. Od niej uczyliśmy się historii szkoły. Ze szczegółami przekazała nam wspomnienia o pierwszych absolwentach i nauczycielach Prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego im. Koła Rodziny Wojskowej w Modlinie. Była współorganizatorką spotkań najstarszych absolwentów, którzy przez szereg lat w czerwcu spotykali się i z nostalgią wspominali lata szkolne. Uczestniczyłam w tych spotkaniach i jestem szczęśliwa, że mogłam poznać wspaniałych ludzi, od których uczyłam się historii szkoły.

Ponad 50 lat przepracował w szkole pan Bolesław Sierociuk- nauczyciel języka angielskiego i języka niemieckiego. Często wspominał wyjazdy z grupą uczniów do Szwecji. Brał udział w szkoleniu nauczycieli w Anglii, a także wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych. Pan Bolesław Sierociuk, będąc na emeryturze, jeszcze przez wiele lat pracował, pomagał szkole w trudnej sytuacji kadrowej w zakresie nauczania języków obcych. W mojej pamięci pozostał jako życzliwy, serdeczny kolega, z poczuciem humoru.

Nauczyciele, których wspominam, „odeszli”, jednak „przeszłość nie umiera”, jak pisze Adam Asnyk. Oni, jak wielu innych pedagogów, także zasłużonych dla szkoły uczestniczyli w zapisywaniu kart jej historii.

W okresie dwudziestu lat nastąpiło wiele zmian w składzie rady pedagogicznej. Ze względu na wyż demograficzny liczba uczniów i oddziałów powiększała się. W tym czasie rozpoczęło pracę wielu nowych nauczycieli, wśród nich około 50 % to absolwenci tej szkoły. Był to okres, w którym mimo trudnych warunków lokalowych, a także niedostatków finansowych panowała atmosfera rzetelnej pracy, zapału, radości z sukcesów naszych uczniów.

W latach 1985-2005 nasz program edukacyjny i wychowawczy był ciągle wzbogacany i urozmaicany. Nastąpiło wiele zmian w różnych sferach życia szkoły.

W 1986 roku nawiązaliśmy współpracę ze szkołą w Berlinie. Głownie była to wakacyjna wymiana uczniów. Współpraca trwała trzy lata.

W latach 2001-2005 przystąpiliśmy do programu Sokrates- Comenius wraz ze szkołami w Niederorschel (Niemcy) i w Hereford (Anglia). Zmieniliśmy plan nauczania wprowadzając nowe profile, by lepiej przygotować naszych uczniów do wyboru studiów. Rozszerzono naukę języków obcych o język francuski. Do planu nauczania wprowadzono podstawy informatyki. Z inicjatywy pedagoga szkolnego od 1991 roku zaczęliśmy organizować wrześniowe obozy integracyjne dla klas pierwszych. Dobrze przygotowaliśmy się do „Nowej matury”, o czym świadczył 100% wynik w pierwszym roku jej obowiązywania. Ważnym elementem naszej pracy było współdziałanie z instytucjami i zakładami pracy. Były to jednostki wojskowe w Nowym Dworze Maz., Modlinie Twierdzy i Kazuniu oraz Zakład Chemii Gospodarczej „Pollena”. Wycieczki, częste wyjazdy do teatrów, kin organizowane dla uczniów mogły odbywać się dzięki wsparciu i życzliwości kierownictwa i pracowników tych instytucji. Ze względu na współpracę z wojskiem, a także na imię szkoły, ważne uroczystości były organizowane, zgodnie z ceremoniałem, z udziałem żołnierzy.

Przez wiele lat bale studniówkowe odbywały się w garnizonowym Klubie w Modlinie Tw., w pięknej zabytkowej scenerii. W czasie mojej pracy razem z radą pedagogiczną, rodzicami i uczniami zorganizowaliśmy dwie uroczystości jubileuszowe (60 i 70 –lecie).

Kiedy myślę o szkole, to najmilej wspominam uczniów i absolwentów. Zadowolenie i satysfakcja towarzyszyły mi, kiedy obserwowałam zmiany, jakie dokonywały się w czasie czterech lat pobytu w szkole. Bo to piękny okres dojrzewania intelektualnego i społecznego.

Teraz po wielu latach miłe są spotkania i wspomnienia szkolnych lat. Wydarzenia czy problemy, które wtedy miały miejsce, często przybierają inną barwę. Cieszę się z sukcesów zawodowych i osobistych naszych absolwentów. Z dumą słucham o osiągnięciach wielu z nich. Z przyjemnością patrzę na tych, których spotykam z dziećmi, którzy realizują swoje życie jako szczęśliwi rodzice.

To tylko fragment moich myśli po latach pracy w Liceum. Nie sposób wyrazić i napisać o wszystkim, co w sercu i pamięci, bo to bogaty zbiór myśli o konkretnych ludziach, z którymi współpracowałam, których uczyłam.

Korzystając z okazji Jubileuszu, dziękuję wszystkim za to, co wydarzyło się w naszym życiu szkolnym. Szczegóły niech zostaną w pamięci lub będą tematem naszych rozmów przy okazji spotkań.

Życzę pracownikom i uczniom, by kolejne lata pracy przynosiły wiele zadowolenia i satysfakcji w życiu osobistym i zawodowym.

Dyrektor szkoły w latach  1985 – 2005  Zuzanna Grabowska

***

Byłam uczennicą i nauczycielką w tej szkole. Ale spośród wielu wspomnień jedno szczególnie utkwiło mi w pamięci.

Moje wspomnienie ma na imię Dorota. Wrzesień roku 1981. Zostaję wychowawczynią klasy matematyczno-fizycznej na lata 1981-1985. To 12 rok mojej pracy dydaktycznej.

Jako nauczyciel fizyki i astronomii dzielę się wiedzą, przypominając, że to grawitacja sprawia, iż rodzą się i umierają gwiazdy, planety krążą wokół Słońca, to grawitacja dyscyplinuje wszechświat, rzeki i morza i nas samych. Bez układu odniesienia nie wytłumaczę praw ruchu. Ale jako wychowawca, muszę zadać pytanie jak wychować młodego człowieka?

Myślę, że przez dobry przykład, czas dawany uczniom, przez uważne słuchanie i rozumienie ich „dorastania”. A zatem, po jakiej orbicie mają krążyć?

Przecież tylu ludzi krąży po orbitach bylejakości, pychy, żądzy władzy i pieniądza, nietolerancji. Może oni zechcą krążyć po orbicie przyzwoitości prawdy, patriotyzmu, mądrości - ale ta orbita wymaga grawitacji Miłości. Może zabrzmi to patetycznie, to niech zabrzmi!

Tworzymy swój klasowy kalendarz godzin wychowawczych i spotkań pozalekcyjnych, żeby po zajęciach poznawać się, rozmawiać, ubierać pięknie stół - stworzyć wspólnotę.

Pierwszy wieczorek imieninowy miał odbyć się 6 lutego 1982 roku w dniu imienin Doroty (pozdrawiam Dorotę B. i Dorotę L.) ale w nasze osobiste losy wkracza historia, ta tragiczna noc 13 grudnia 1981 roku. Stan wojenny. Powstaje Rada Ocalenia Narodowego.

To towarzysze generałowie oficjalnie decydują o procesie wychowawczym młodzieży. Ale my 6 lutego spotykamy się, nie przestrzegamy dekretu o stanie wojennym (zakaz spotykania się więcej niż 2 osób) Konsekwencje są natychmiastowe. Zawieszenie nauczyciela w jego czynnościach.

Jestem zdruzgotana, bezsilna, osamotniona. Ale mimo takiego zastraszenia, rodzice stają w obronie wychowawcy ich dzieci.  I tworzy się trwała wieź zaufania, przyjaźni między uczniami, nauczycielem i rodzicami.

Na zabawie studniówkowej śpiewają mi na melodię „Jolki” (przebój Budki Suflera):

Reniu Reniu pamiętasz ten piękny dzień

Gdy ujrzeliśmy Cię  pierwszy raz?

Powiedziałaś" Dzieciaki, nie bójcie się

Zrobię  porządnych ludzi z was"

Czy pamiętam? Pamiętam:

17 września Wojtek F. przypomina kolejną rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę – rozmawiamy o Katyniu (zabronione).

W roku 1983 – Lech Wałęsa otrzymuje Nagrodę Nobla. W sali numer 14 w pracowni fizycznej młodzi zbuntowani wieszają gazetkę – Polscy Nobliści (zakaz wymieniania nazwiska L. Wałęsy).

Październik 1984 zabójstwo Ks. Jerzego Popiełuszki. W 1983 morderstwo G. Przemyka (niektórzy z nas biorą udział w uroczystościach pogrzebowych, również zakazane).

W roku 1984 – grupa młodzieży wraz ze mną wyjeżdża do Zakroczymia na zaproszenie Ojca Benignusa do Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości. Uczestniczymy w wykładach (zabronione).

Nasze wycieczki Kraków- Oświęcim-Wieliczka, Gdańska-Sopot-Gdynia. Byliśmy tam, gdzie należało bywać: teatr, opera, wycieczki i ważne wykłady.

I tak w czasach, gdy zaplanowano fałszowanie historii, zdeptanie naszej wolności i godności, manipulacje strachem- my małymi drobnymi gestami i czynami protestowaliśmy, mówiąc „Nie”.

Nie – strachowi, Nie - zakłamaniu, Nie – cynicznej głupocie, Nie – fałszowaniu Historii.

To można dziś powiedzieć, że to nasz maleńki wkład w przemiany w Polsce.

Emigrujemy

W czas zły, w świat wielki

Skrzydła Twej opieki

Już nie chronią nas…

Już nie muszą! Spotykamy się w 2010 roku. Wspominam ich zakochania, pasję, bunty, rozczarowania, ich dorosłe wybory. „Moje wspomnienie ma na imię Dorota”.

To moje wychowawstwo jest najtrudniejsze, ale najpiękniejsze. Zachowaliśmy się przyzwoicie.

Pozdrawiam wszystkich swoich wychowanków, których zachowuję w swojej pamięci.

80 lat Liceum Ogólnokształcącego w Nowym Dworze Mazowieckim to 41 lat mojego życia związanego ze szkołą. Uczestniczymy w sztafecie pokoleń, to Ci, który byli przed nami przekazali nam wiedzę i mądrość o świecie i o nas samych.

„Okruchem złota można pozłocić wielką powierzchnię, ale nie tak wielką jak okruchem mądrości” (Henry Thoreou).

To moim nauczycielom zawdzięczam swoją wrażliwość, miłość do książek, do poezji, do fizyki i astronomii, historii – mój układ odniesienia.

Wszyscy oni przekroczyli już granicę tego świata - są zanurzeni w Tajemnicy.

Obecnie, wspominając 80 lat istnienia Liceum, ogarniam pamięcią moich nauczycieli i przekazuję im najpiękniejsze słowa – Pamięć i Wdzięczność.

Renalda Bylińska

1960-64- uczennica LO

1969-2006- Nauczyciel

 

***

Osiemdziesiąt lat minęło, jak jeden dzień (...)

Pamiętam jak dzisiaj. Koniec szkoły podstawowej, egzaminy wstępne, potem długie oczekiwanie na wyniki i listę osób zakwalifikowanych do poszczególnych klas. Było to szesnaście lat temu...

Potem wakacje, a potem początek roku szkolnego. Nowa szkoła, nowy budynek, koleżanki i koledzy, wychowawca i profesorowie. Nowe zwyczaje i nowe zasady.

Wybrałem profil matematyczno-informatyczny. Nie miałem dylematu z wyborem szkoły średniej. Wiedziałem, że wybieram dobrze. Wybieram szkołę z tradycjami, szanowaną i cenioną przez kolejne pokolenia mieszkańców naszego powiatu.

Czasem było trudno... zwłaszcza, gdy trzeba było uczyć się do kolejnego sprawdzianu i kartkówki w tygodniu. Czasem zabawnie... zwłaszcza, gdy wyjeżdżaliśmy na szkolne wycieczki. Wspominam ciepło tę do Torunia, w pierwszej klasie, i tę w Bieszczady, w trzeciej klasie.

Moja klasa szybko zintegrowała się. Nawiązaliśmy wspólny język. Wspólne domówki, zabawy sylwestrowe, wypady do Warszawy i... wagary. Do dzisiaj pozostały przyjaźnie, pierwsze miłości, które przerodziły się w małżeństwa.

Wszystkim nam przyświecał jeden cel - ukończyć szkołę średnią i przystąpić do matury. Udało się. W 2003 roku uzyskaliśmy świadectwa dojrzałości. Otworzyliśmy sobie furtkę na wyższe uczelnie. Politechnika Warszawska, Szkoła Główna Handlowa, Uniwersytet Warszawski, Akademia Medyczna...

Dziękuję za cenne wskazówki. Dziękuję za przekazaną wiedzę. Dziękuję za cierpliwość. Dziękuję za wyrozumiałość. Dziękuję za okazaną dobroć. Dzięki temu jesteśmy lepsi.

Wiele się zmieniło, pozostały wspomnienia i nazwa - Liceum Ogólnokształcące im Wojska Polskiego w Nowym Dworze Mazowieckim. To brzmi dumnie!

Marcin Ozdarski - absolwent

***

Lata spędzone w liceum wspominam jako czas wzmożonej pracy, a z drugiej strony okres beztroski i młodzieńczej radości. Klasa matematyczno – fizyczna, więc godzin matematyki było dość dużo i przed każdą lekcją przyspieszone bicie serca. Przed panią Ireną Wojańczyk (Dziunią) odczuwaliśmy wielki respekt, a jednocześnie w większości z nas budziła lęk. Zdarzały się również miłe chwile, kiedy to p. profesor opowiadała o wielkich kompozytorach, ich twórczości i odtwarzała na adapterze Bambino płyty z utworami Chopina, Ravela, Mozarta i innych. Jednak nie było to zbyt często, jedynie w takich szczególnych dniach jak: dzień nauczyciela, dzień kobiet, ostatni dzień nauki przed świętami.

To pani profesor w niektórych z nas rozbudziła miłość do muzyki poważnej. Co dwa tygodnie jeździliśmy do Filharmonii Narodowej na czwartkowe koncerty młodzieżowe. Pamiętam dzień, w którym mieliśmy dwie godziny matematyki i po pierwszej lekcji podeszłam do pani prof. z prośbą, że chcielibyśmy posłuchać Bolera, a pani na to, „że dobrze się składa, bo jest długa przerwa”. I tak to siedzieliśmy w klasie podczas przerwy, słuchając utworu, a druga lekcja i tak sięodbyła.

Nauczyciel Elżbieta Żemła

1977-81 uczennica LO
od 2004 - nauczyciel